Zamierzoną polityką władz w momencie powstawania pierwszej w Warszawie centrali telefonicznej było zatrudnianie kobiet. Do tej pory te z nich, które nie posiadały majątku, bogatego męża, czy rodowego spadku mogły być najwyżej sklepowymi lub guwernantkami. Wraz z powstaniem posady telefonistki zyskiwały prestiż, awans społeczny i często niezależność finansową.
Otrzymać pracę u panów Cedergrena i Ericssona nie było łatwo, ale warto było spróbować. Firma stawiała kandydatkom wysokie wymagania. Przyszłe telefonistki przechodziły rozmowy kwalifikacyjne. Firma szukała dziewcząt ładnych, o miłym głosie, a ponadto mówiących w jakimś obcym języku, bezwzględnie po rosyjsku. Mile widziany był francuski lub niemiecki. Musiały być niezamężne i bezdzietne. Kandydatki na telefonistki przechodziły zatem ostrą selekcję. Na posadach telefonistek pracowało dużo ziemianek, które właśnie ubożały na skutek zwrotów historii i szukały zatrudnienia, a wybierano panny z dobrych domów, bo były gwarancją wysokiej kultury osobistej. Do szwedzkiej wieży na Zielną nie trafiał nikt „tak po prostu”.
Przyszłe telefonistki musiały przedstawić dokumenty potwierdzające ich „nieposzlakowaną opinię”, a najlepiej zostać polecone lub mieć kogoś z rodziny, kto już pracował i mógł poręczyć za nową pracownicę. Kryteria te obowiązujące przed pierwszą wojną światową nie zmieniły się także w latach międzywojennych, gdy w obyczajowości i życiu społecznym dokonywały się rewolucyjne zmiany
Dlatego podanie pani Róży Szpądrowskiej zaczyna się od słów: ,,Ja niżej podpisana ośmielam się prosić Ministerstwo Poczt i Telegrafów o zaliczenie mnie w poczet swojego personelu. Wyznania jestem rzymskokatolickiego, Polka, panna...”. A kończy się zapewnieniem, że „referencje o mnie może udzielić księżna Jadwiga Lubomirska (...) oraz prokurator Sądu Apelacyjnego”.
- Mama miała dwa imiona: Władysława Helena, ale używała własnie tego drugiego, bo zwyczajnie je lubiła – opowiada pani Zofia, córka telefonistki. - Z domu była Bors. Mieszkała za Żyrardowem, więc, kiedy przyjechała do Warszawy wynajęła pokój na ul. Zielnej w budynku obok PAST-y. Okazało się, że córka właścicieli pracowała jako telefonistka w centrali Ericssona.
Po powrocie z frontu I wojny światowej pokój obok wynajął wraz z kolegami mój ojciec. Tak się poznali. Wizytówka z rdzawymi zabrudzeniami na nazwisko Kazimiera Grassman (przyjaciółka rodziny: Kazimiera Malinowska z domu Adamczyk, primo voto Grassman, przed 1922 rokiem telefonistką, potem stenotypistka w Sejmie, żona senatora) jest tak naprawdę listem polecającym pannę Helenę Bors:
„Szanowna Pani! Oddawczyni niniejszego biletu jest p. Bors. Najuprzejmiej proszę o przyjęcie jej na posadę telefonistki, za którą już prosiłam panią i otrzymałam przychylną odpowiedź. Przy tej sposobności miło mi załączyć serdeczne pozdrowienia dla Szanownej Pani. Zawsze wdzięczna dawna K. M.” Helena Bors rozpoczęła pracę na stanowisku telefonistki miesiąc później, gdy pomyślnie przeszła rozmowę wstępną.
Ericsson - szansa dla kobiet
Jeszcze na początku XX wieku kobiety były marginalizowane społecznie. Rynek pracy, poza nielicznymi wyjątkami, był w zasadzie dla nich zamknięty. Proces emancypacyjny znacznie przyspieszył dzięki firmom, które zdecydowały się na dobre zatrudniać kobiety. Jednym z pionierów w zatrudnianiu kobiet była firma Ericsson.
Cud techniki, jakim była centrala na Zielnej chętnie odwiedzali dziennikarze warszawscy. Jeden z nich próbował porównać pracę telefonistek do gry na fortepianie z niemą klawiaturą. „Telefonistka spogląda przed siebie, niczym w nuty na tablicę pełną malutkich, okrągłych mlecznych szkiełek, z których każde odpowiada jednemu numerowi aparatu” – pisał.
Około 1906r. Towarzystwo zatrudniało łącznie 171 telefonistek. Pracowały po siedem godzin dziennie z podziałem dnia na trzy godziny pracy, trzy wypoczynku i ponownie cztery godziny pracy. Praca kobiet u Ericssona oznaczała w Warszawie rewolucję socjalną i obyczajową przeszczepioną z drugiej strony Bałtyku. Po raz pierwszy nie tylko dostrzeżono szczególne zdolności kobiet, ale też zapewniono im bezpieczeństwo socjalne i standardy pracy nie znane dotąd nad Wisłą.
Pracownicom Ericssona zazdrościły kobiety zatrudnione w tym samym czasie w warszawskich cukierniach, kasach sklepów, kancelariach firm czy urzędników. Panny „zamknięte w szwedzkiej wieży” na Zielnej miały przy tym wyższy status. Praca w telefonach wyraźnie nobilitowała. Przy okazji warto dodać, że mała szwedzka rewolucja w Warszawie nałożyła się na burzliwe lata rewolucji 1905 roku, która odmieniła sytuację społeczną i atmosferę polityczną w całym imperium rosyjskim.