Godziny pracy telefonistki spędzały w Sali „A” lub sali „B” centrali. Natomiast centrum czasu wolnego stanowił „salon klubowy panien telefonistek”. Składał się z kuchni, bufetu, Sali jadalnej i dali gościnnej „przeznaczonej bądź do odpoczynku, bądź też do przyjęcia obcych, a nawet do zabawy”. W saloniku klubowym stało pianino, biurko do pisania listów, stolik do robót, fotel bujany. Wydawano posiłki na koszt firmy lub „po kosztach własnych”. W tym samym klubowym saloniku – nazywanym czasem gabinetem – zupełnie oficjalnie obchodzono np. imieniny pracownic. Część telefonistek wspominała okolicznościowe zdjęcia zrobione właśnie w saloniku klubowym podczas takich uroczystości. „Na pewno były tam świeże kwiaty, napoje, chyba bufet... Ciasteczka na pewno, bo pozwalano ziemiankom dorabiać również poprzez sprzedaż wyrobów własnych na terenie centrali. Często piekły ciasta na zamówienie.” – wspomina córka jednej z telefonistek, która jako małe dziecko grywała na klubowym pianinie dla mamy i jej koleżanek.
Telefonistki miały też do dyspozycji szatnię z numerowanymi szafkami zamykanymi na klucz, umywalnię oraz na ostatnim piętrze – obok gabinetu naczelniczki – sypialnie z dwoma łóżkami dla tych, które oczekiwały na nocny dyżur. Podobno był też szezlong – pracodawca doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że na bóle pleców, głowy, czy stres nie było nic lepszego niż 15-20 minutowa drzemka w trakcie wyczerpującego dyżuru. W podziw wprawiała tzw. „sala lustrzana” umieszczona obok szatni, czyli łazienka wyposażona we wszystkie potrzebne przybory toaletowe, toaletkę z lustrem i białą armaturę. Wszystkie te pomieszczenia były stworzone i dostosowane wyłącznie dla potrzeb telefonistek, zajmowały całe piętro, na które docierało się windą elektryczną i były czymś na kształt prywatnych „apartamentów” – pozostali pracownicy PASTy jak urzędnicy, kasjerzy, czy dyrekcja mieli do dyspozycji swoje gabinety i osobne łazienki na niższych kondygnacjach.
Jednak Klub Panien Telefonistek nie był tylko pomieszczeniem, gdzie można było mile spędzić czas na ploteczkach, albo pochwalić się przed koleżankami muzykalnym dzieckiem, ale także swoistą instytucją na kształt kobiecych związków zawodowych. Dbano o to, aby pięć procent miesięcznych dochodów każdej telefonistki było odkładane w tzw. Kasie Przezorności i wypłacane właścicielce po odejściu z pracy w formie emerytury. Telefonistki miały także swojego przedstawiciela w zarządzie, którym była ich kierowniczka. Zostawiano im także wolną rękę przy zmianie godzin – nazywano to handlem dyżurami: panny, które potrzebowały np. wolne popołudnie oddawały część swojego dyżuru koleżance, która akurat tego dnia miała wolne, a była w potrzebie i chciała wziąć dodatkowe godziny, aby dorobić do swojej podstawowej pensji. U kierowniczki była specjalna tablica dyżurów wisząca na ścianie, gdzie każda z dziewczyn mogła wpisać „godziny nabyte” i te, które chciała „sprzedać”. Pod koniec miesiąca wszystko było skrupulatnie podliczane i dodawane lub odejmowane od pensji. W dobie automatyzacji warszawskie telefonistki dzięki swojej przedstawicielce w Zarządzie firmy miały prawo negocjacji wysokości odpraw, które przyznawano każdej pannie, która pracowała co najmniej przez rok na stanowisku telefonistki. Odprawy były jednorazowe lub comiesięczne wypłacane na przestrzeni roku. W latach 30-tych z przywileju skorzystały wszystkie telefonistki z całej Polski.